Oczywiście, że można wykonywać ten zawód bez wykształcenia. Znam nawet takie przypadki osobiście: księgowa nalicza opłaty za lakiernię, składa "jakieś tam" sprawozdania, gromadzi "jakieś tam" karty przekazania odpadów, a później się okazuje, że trzeba zapłacić karę albo opłatę podwyższoną kilkadziesiąt tysięcy, bo zakład nie posiada pozwolenia. Jeśli chodzi o to czego uczą studia - studia w Polsce dają jedynie ogólny zakres zawodu, człowiek uczy się tak na prawdę będąc już w pracy.

Boże... Następny nawiedzony z papierkiem "państwowej" uczelni... Człowieku! Nie o papier chodzi! A o wiedzę! Ja nie mam jakiegoś super wykształcenia na prestiżowej uczelni - mam papierek ukończenia studiów wyższych - a i to nie tych, które zaczynałem po maturze ;-) Czy studia OŚ coś dają? Z praktyki wiem, ze nic. Niewiele. Bo tylko ogólną wiedzę dają. Chemiczne studia (albo OŚ na wydziale chemicznym politechniki) - to są dobre studia do wykonywania inżynierskich zadań w OŚ. Sęk w tym, ze też nie dają gotowego do roboty człowieka. Wiesz, że ja, wykonując działalność w zakresie pomiarów, uczyłem doktora politechniki i mojego promotora (bo dyplom z OŚ robiłem już jako dorosły człowiek - właściwie dla papierka właśnie, bo nie dla wiedzy tak naprawdę) bo on widział aparaturę pomiarową starego typu wycofywaną przez laboratoria WIOŚ i to nie "w akcji" a na półce tylko? Na moim sprzęcie człowiek się uczył... Niezależnie od uczelni jest bieda - no - może nie teraz, bo to się działo dość dawno temu ;-) Czy Ty jako absolwent, raz chociaż robiłeś takie pomiary? Interpretowałeś je? Rozróżniasz keton od eteru? Węglowodór od każdej jego pochodnej? A co z decybelami? Itd., itp. ;-)
Ostatnio znajomemu policzyłem opłaty... Księgowa dotychczas liczyła - bo przecież co za problem - ryczał jest, mnoży ilość i opłata jest. Tyle, że o 50% wyższa. Przy 1000 zł to pikuś, ale przy 10 tys. i więcej to już nie jest pikuś. Tyle, że to nie jej pieniądze i ona innego "sposobu" nie zna. A tymczasem po korektach wstecznych (nie - nie za 5 lat - za 3 lata tylko) z oszczędności można 2 kolejne lata zapłacić ;-) Pikuś, no naprawdę pikuś.

Do wlo:
przez cały okres studiów OŚ miałam chemie oraz przedmioty zbliżone. Swoją drogą w tym zawodzie wymagana jest szersza wiedza niż tylko z zakresu chemii :)
pomiarów nie robiłam, bo nie miałam okazji pracować przy pomiarach, ale wielokrotnie zlecałam czy to dla LZO czy dla poszczególnych substancji. Nawet miałam okazję widzieć sprzęt pomiarowy stosowany przez WIOŚ (wow). W zakładzie, w którym pracuje zużywa się kilkaset ton rocznie farb, rozp itp, które zawierają kilkadziesiąt różnych substancji, nie tylko ketony i etery. Do tej pory zaden urząd nie stwierdził, że ich nie rozróżniam :) pomiary hałasu również zlecałam, bo był taki obowiązek i nawet potrafiłam je zinterpretować:) a ile sie musiałam nagłówkować zeby anulować karę za przekroczenia LZO.
Dlatego tak jak juz wczesniej pisałam, po moich doswiadczeniach, ZE SWOJEJ STRONY nie polecam tego zawodu, bo zarobki są marne, a pracownik traktowany jest jak 5 koło u wozu, generuje tylko wydatki i opłaty, a zysków firmie nie przynosi.

OK! Bardzo fajnie! Wiec wiesz więcej niż przeciętny człowiek zajmujący się tematem - z pewnością. Ale żądania pracy, płacy... No przestań - kapitalizm jest! Lekarzem mogłaś zostać - podobno jest za mało lekarzy... Ale z drugiej strony też na płace - po wieloletnich studiach, prtaktyce itp. narzekają. Teraz w radiu akurat pielęgniarki mówią - to samo! Nauczyciele? Kopacze rowów? Wszyscy za mało zarabiają!
Że Twój pracodawca za mało Ci płaci przy robocie jaką dla niego robisz? No co Ci poradzę? Ja obsługuję kilkadziesiąt firm i "na gwałt" pracuję tylko w okresie sprawozdawczym, poza tym sezonem raczej roboty w firmie nie ma za dużo - jakieś pojedyncze wnioski, zgłoszenia czy do raportu jakiegoś coś robię z mojej branży (bo nie jestem od wszystkiego jak większość specjalistó w OŚ). No ale zaryzykowałem i czy zarobię czy nie ZUS nie pyta - chce swojego tysiąca zł składki miesięcznie - polecam każdemu kto narzeka na płace na etacie - mamy wolność gospodarczą! Swobodę prowadzenia działalności!
Mam nadzieję, ze obrażalska nie jesteś - bo ja nie mam w zwyczaju litować się nad lludźmi - każdy ma te same możliwości, ograniczane tylko chęciami, czaem miejscem zamieszkania...

3 lata stażu, korporacja 3200 PLN i szansa na więcej.

Pracownik samorządowy w woj. podlaskim, kobieta, 10-letni staż pracy 2400 brutto. Bieda. Tyle że praca od pn do pt i bez nadgodzin. Pozdrawiam.

i tak 7 lat już wałkujecie ten temat... nie szkoda czasu? ja pracuję w tej branży już kuuupę lat (wykształcenie wyższe politechniczne) i jakoś nie narzekam. Ale na sukcesy trzeba zapracować a nie narzekać powiewając świeżo zdobytym dyplomem... i tak jest wszędzie niestety.

Temat zarobków i kompetencji to nieustający serial o dużej oglądalności...
Mam 20 lat stażu, zarabiam 2 średnie krajowe.
Oczywiście za mało.
Kieruję dużą oczyszczalnią ścieków zakładowych ( ~350 000 RLM), zajmuję się całościowo OŚ ( opłaty , ISO, sprawozdania itp.), organizuję w firmie szkolenia ....

Studia Ochrony Środowiska na UW - dyplom z wyróżnieniem + uprawnienia nauczycielskie + uprawnienia BHP

W trakcie studiów drobne prace sezonowe i weekendowe. Po studiach 2 lata bezrobocia. W międzyczasie w ramach inwestycji w siebie studia podyplomowe BHP (za pożyczone pieniądze). Setki wysłanych CV (możecie wierzyć lub nie, ale przez 3 lata nie było dnia, żebym nie wysłała CV - zaczęłam szukać pracy po 4 roku studiów + 2 lata bezrobocia) - jedna odpowiedź (podczas rozmowy prezes firmy stwierdził, że bez doświadczenia nie znajdę nigdzie pracy, bo nic nie umiem). Potem praca w powiecie za 1200 brutto na zastępstwo (półtora roku). Po powrocie dziewczyny z wychowawczego znowu 2 lata bezrobocia i praca fizyczna na śmieciówkach lub na czarno za pieniądze niewiele większe niż koszty dojazdu (mieszkam 20 km od Warszawy) - sprzątaczka, ankieterka, praca w sklepie odzieżowym. Znowu setki rozsyłanych CV i zawsze ten sam problem - brak doświadczenia. Z sektora prywatnego - żadnej propozycji!!! Z administracji byłam zapraszana na rozmowy, ale ogłoszenia zawsze były pod kogoś, a po jakimś czasie nawet udawało mi się zgadywać po zachowaniu kandydatów pod kogo są (zapamiętywałam imię i/lub nazwisko osoby, którą podejrzewałam, że ogłoszenie jest pod nią i potem sprawdzałam wyniki rekrutacji - raz się pomyliłam). Po 2 latach dostałam pracę w administracji. Ogłoszenie też było pod kogoś i ta osoba oczywiście też została przyjęta. Tylko, że ona siedzi i się nudzi oglądając filmy na YT i narzekając jaka to głupia praca w urzędzie, a ja jestem "murzynem". Pracuję w administracji publicznej i zostaję po godzinach bez dodatkowego wynagrodzenia, a zdarza się, że w weekendy też muszę być na organizowanych przez urząd imprezach typu: piknik, rozdanie nagród, szkolenie w sobotę itp. - bez wynagrodzenia i możliwości odbioru godzin. Jak raz się upomniałam zostałam zastraszona, że wiele osób chciałoby pracować na moim miejscu.

O pracę było ciężko, więc póki co zaciskam zęby. Rozsyłam też ciągle CV - bez odpowiedzi. W pracy czuję straszny mobbing. Zdarza się, że przez 8 godzin nikt się do nie nie odzywa, pomimo, że prowadzone są w pokoju rozmowy. Po kilku próbach włączenia się w nie zauważyłam, że nagle się urywają. Teraz już nie próbuję... Ciągle słyszę narzekania, że coś jest zrobione nie tak - zła wielkość czcionki, zły zwrot, brzydko zaadresowana koperta itp. Wszystkie trudne sprawy trafiają do mnie, mam w ogóle najwięcej spraw, a terminy ich załatwienia nie są możliwe do realizacji. W pokoju słyszę ciągłe obgadywanie i śmiech. Jak wychodziłam z toalety osoba, która weszła po mnie na cały korytarz oznajmiła, jak bardzo ktoś zasmrodził łazienkę mimo, że brzydkie zapachy unosiły się zanim w ogóle ja z niej skorzystałam. Zdarza mi się płakać przed pracą, po pracy, a ostatnio i w jej czasie. Mam problemy z żołądkiem, bo od kiedy pracuję jem w wielkim stresie - komentarze typu: "delektujesz się dżemikiem, a praca leży" czy "czym sobie tym razem słodzisz życie" nie należą do rzadkości. Niestety nie mogę sobie pozwolić na stratę pracy i choć czarne myśli chodzą mi po głowie muszę jakoś wytrzymać.... Pracuję za 2200 netto, z czego ponad 1000 zł wydaję na paliwo, a jeszcze trzeba samochód ubezpieczyć i zrobić naprawy (nie mam możliwości dojazdu innym środkiem lokomocji, chyba, że rowerem 30 km). Mam prawie 30 lat. Mieszkam u rodziców, bo niby z czego mam odłożyć na mieszkanie lub chociaż je wynająć?

Jeżeli mogłabym cofnąć czas wybrałabym inny kierunek studiów... Ochronę środowiska zdecydowanie odradzam. Jak wybierałam kierunek wszystkie prognozy i media trąbiły jaka to ochrona środowiska jest przyszłościowa, a i teraz takie informacje można znaleźć. Nie przeczę, że znajomym ze studiów (konkretnie 4 osobą) udało się znaleźć dobrze płatne posady w administracji, ale wszyscy mieli je "zaklepane" zanim w ogóle rozpoczęli studia (wiadomo: mamusia, tatuś, braciszek....). Jedna osoba odniosła sukces w prywatnej firmie bez znajomości - dziewczyna miała szczęście i teraz zarabia duże pieniądze (OS i BHP). Reszta nie pracuje fizycznie: taksówkarz, magazynier, ekspedientka - bez rewelacji.

Po ponad 8 latach myślę, że pora odświeżyć wątek. Prawie 10 lat od skończenia studiów z ochrony środowiska, prace na stanowisku specjalisty ds. ochrony środowiska w dużym zakładzie produkcyjnym zacząłem dopiero około 4,5 roku od końca studiów (południe Polski). Umowa o prace na czas nieokreślony, zarobki 4 netto miesięcznie. Szału nie ma, ale to ściana południowo-wschodnia więc zarobki są mniejsze niż w innych częściach Polski. Ktoś tu jeszcze zagląda? :P